Dzień był deszczowy i w zasadzie nie
musiałam wyruszać rowerem na wycieczkę. Ale, że ją sobie
zaplanowałam już kilka dni wcześniej, plan wykonać musiałam.
Akurat w tym dniu. W następne dni miałam co innego do zrobienia. No
i moja roczna Wnuczka, jak zwykle, miała być u mnie. Wyjechałam z
domu kiedy deszcz tylko kropił, ale gdy dojechałam już do lasu,
rozpadał się na dobre. Ale co tam, wracać do domu nie miałam
zamiaru.
Parę razy wyjechałam na skraj lasu,
ale tylko fotografowałam krajobraz widzianych wiosek
i z powrotem
wracałam do lasu. Droga asfaltowa wcale mnie nie pociągała. Hihihi...
zwłaszcza z takim wyglądem. :D
Przy okazji chciałam zauważyć, że
widok niemieckich wiosek nie wiele się różni od polskich.
... i te krzyże. Wiele ich tu stoi.
Po drodze trochę się przemyłam...
skoro już takie źródełko napotkałam. Na chwilę przestało
padać.
... też i się napiłam. Woda była
zdatna.
No to w drogę!
Kiedy dojechałam do domu, byłam
bardzo zadowolona z tej "błotnistej" wycieczki.
I o dziwo, mnie pedantce, nawet nie przeszkadzało, że błotem oklejona byłam.
W końcu łazienkę i pralkę mam.
I o dziwo, mnie pedantce, nawet nie przeszkadzało, że błotem oklejona byłam.
W końcu łazienkę i pralkę mam.
Można sobie wyobrazić, jak
wyglądałam, skoro mój rower był aż tak oklejony błotem. Dodam,
że to rower górski, nie ma błotników. Ale co tam! Błotna
maseczka pięknie mi ściągnęła pory
na twarzy. A ja, cała
mokra od deszczu i strzaskana błotem, czułam się jeszcze zdrowsza.
Krew
aż mi buzowała w żyłach. Nic nie przesadzam. Serio!
HKCz
13.04.2016