Tak jak obiecałam sobie, kiedy w
zeszłym roku z początkiem wiosny byłam w Eigeltingen,
wróciłam tu zeszłej niedzieli. Też z Rodzinką. Było już
niemalże wszędzie zielono. Tylko straszna ulewa nas dopadła i za
dużo zdjęć nie zrobiłam. Ale mimo to, wycieczka była wspaniała.
Po deszczu powietrze było orzeźwiające i bardzo pachnące. Dlatego
dłużej wędrowaliśmy po lasach niż po zagrodzie. Chyba trzeci raz
musimy tu przyjechać, aby w końcu wszystkie zwierzaki zobaczyć. :)
Kury nie poznaję, ale konika tak. W
zeszłym roku dużo zdjęć mu zrobiłam. W zaprzęgu bryczki.
Tym razem trafiłam na przerwę
obiadową Łaciatego.
W jednej ręce trzymałam aparat, a w
drugiej precla od Wnuczki, Łaciaty koniecznie chciał mi
go chapnąć.
:D
Gniade wróciły z lasu. Czekają na
obrok.
Świnki wietnamskie jak zwykle bardzo
tłuste i leniwe. W zeszłym roku było więcej białych.
Fuj, ale to bajoro cuchnęło. No ale
cóż... nie jestem świnią i nie znam się na takich zapachach. ;)
Wietnamska rodzinka.
Czas na kąpiel... Chyba?
Wszystkie zwierzaki żyją tu w
zgodzie... Polscy politycy powinni je zobaczyć i wziąć z nich
przykład. ;)
Uśmiałam się z Aramisa. On na widok
tej krowy aż podskoczył z wrażenia i zaczął ją obszczekiwać
jak szalony. Po chwili jednak kapnął się, że to atrapa, wtedy
zaczął jakoś tak śmiesznie prychać.
A ta krowa to wcale nie taka znów
atrapa. Na niej urządzane są zawody dojenia... piwa. :D
Tu koniecznie chciałam uwiecznić
zjeżdżających na linie, ale mi się nie udało... Taką zawrotną
szybkość mieli.
Tu nasi Mężczyźni się zatrzymali na
dłużej...
Nie było rady, trzeba było
swoje nawąchać się. Na szczęście tylko spalin. Po deszczu kurzu
prawie wcale nie było.
HKCz
21.05.2017