Wigilię, jak zwykle, spędziliśmy
rodzinnie. I jak zwykle, bardzo miło. Najpierw była uroczysta
kolacja, potem, tradycyjnie już, teatrzyk w wykonaniu moich
starszych Wnuków. Scenariusz napisali, jak zwykle, sami. Po
teatrzyku i odśpiewaniu (a i odtańczeniu) różnych kolęd,
wszystkie Wnuki wraz z babcią odmaszerowały do pokoju najstarszej
Wnuczki, aby tam odczekać na "przylot" Aniołka...
Przyleciał. Ha, i przytaszczył duuużo prezentów. To tyle w
największym skrócie. Moi mili, świętujcie nadal miło, jako i my
miło świętujemy. :)
Barszczyk z uszkami być musiał. Taka
tradycja u nas.
Po spektaklu brawom nie było końca.
O, jest i scenariusz widoczny.
W oczekiwaniu na "przylot"
Aniołka, nawet Mikołaj dostał skrzydeł.
W końcu pacnął na fotel bujany i
czeka na "przylot skrzydlatego", no i na prezent, ma
się rozumieć.
Najmłodsza Wnuczka nie bardzo wie na
co czeka, ale też czeka. ;)
Aha, mówi że czeka na Mikołaja.
Prawdziwego. Pewnie dlatego, że tylko Mikołaja pamięta.
O, Aniołek już przyleciał. Dał
znak dzwoniąc 3 razy do drzwi. No to my pędem po schodach
do pokoju
stołowego, gdzie stoi choinka. Najstarsza Wnuczka pewnie
najgrzeczniejsza była,
bo popędziła jako pierwsza. ;)
O rany! Jaka moc prezentów!
Rozpakowywanie trwało bardzo długo... przy dźwiękach radosnych
okrzyków.
A oto i Asystenci Aniołka. Napracowali
się, jak zwykle, co niemiara.
Było miło i radośnie. Zwłaszcza
wtedy, kiedy Aramis "śpiewał" kolędy.
A to główny bohater spektaklu w
zbliżeniu. Mikołaj, syn, wnuk, brat i... piłkarz w jednej osobie.
HKCz
25.12.2018