Na zakończenie moich wspomnień z
wrześniowych wojaży po Kraju Ojczystym, jeszcze kilka obrazków.
Typowo polskich. Bo jakże inaczej nazwać obiad ze schaboszczakami,
jakimi zostaliśmy uraczeni w Oberży PRL w Jedlinie-Zdroju? No,
ludziska, takiego ogromiastego schaboszczaka to ja jeszcze nigdy i
nigdzie nie jadłam... I nie zjadłam, bo chybabym pękła, gdybym go
zjadała. :D Aramis mi pomógł. Córce też. A w Długopolu Dolnym
to już po dożynkach byłam. Maszerowaliśmy tam z Aramisem z
Wilkanowa do sklepu. Po co? A po świeże bułeczki na śniadanie
dla Rodzinki.
Marsz był szybki.
Musiałam się śpieszyć. Po śniadaniu wyruszaliśmy na kolejną
wycieczkę po
Dolnośląskiej Ziemi, a koniecznie chciałam zrobić Rodzince niespodziankę na śniadanie. Uwielbiają
polskie bułki. 20 km (w obydwie strony, w większości po polach) zrobiliśmy z Aramisem w ciągu 3 godzin.
Dolnośląskiej Ziemi, a koniecznie chciałam zrobić Rodzince niespodziankę na śniadanie. Uwielbiają
polskie bułki. 20 km (w obydwie strony, w większości po polach) zrobiliśmy z Aramisem w ciągu 3 godzin.
Po drodze Aramis napoił
się zdrowo w Nysie Kłodzkiej. Chciał jeszcze popływać, bo pływać
kocha.
Ale mu nie pozwoliłam. Czas naglił. Rodzinka czekała na nasz powrót. A potem w drogę... wzdłuż
i wszerz Dolnego Śląska.
Ale mu nie pozwoliłam. Czas naglił. Rodzinka czekała na nasz powrót. A potem w drogę... wzdłuż
i wszerz Dolnego Śląska.
HKCz
10.11.2016