poniedziałek, 19 marca 2018

Wizyta w podmiejskiej zagrodzie

Wyjeżdżając z domu rowerem, nie planowałam w tym dniu wizyty w zagrodzie. Znalazłam się tam przypadkiem. Bo kiedy jechałam południowym obrzeżem albstadckiej kotliny, na pewnym odcinku lasu, nagle zmuszona byłam zmienić kierunek jazdy. Znaki ostrzegawcze przed pracami drwali nakazały mi tę zmianę. Nie żałowałam, bo w zagrodzie spędziłam bardzo miły czas. Zwierzaki ze mną pewnie też. A było ich tam mnóstwo. I czworonożnych, i ptaków. Ale o ptakach w kolejnym wpisie.



Ten leniwy rudzielec cierpliwie czekał na mysz. Po chwili jedna nawet spod belek wychyliła swą małą główkę, ale jeszcze szybciej go schowała. Niepocieszony kot cierpliwie czekał dalej.


Ten osioł najwyraźniej coś ode mnie chciał. Co? Pojęcia nie mam... :D  






 Ten piękny kogut wszędzie za mną tuptał. Może to strażnik zagrody?  






Z lamami miałam ubaw. Zwłaszcza z tą białą. Robiła śmieszne miny i wydawała z siebie dziwne dźwięki. Na wszelki wypadek trzymałam odległość. A nuż miałaby ochotę we mnie plunąć?  



Tę kozę szczególnie zainteresował ruchomy obiektyw mojego aparatu.  


Nie mogłam się od niej odpędzić. Zachuchała mi całe szkiełko.



Barany na mój widok przybiegły z końca zagrody. Nie byłam pewna, czy im się tak spodobałam, czy tylko coś chciały ode mnie? Ale patrząc teraz na to zdjęcie, przypomniało mi się pewne powiedzonko... coś o "spadaniu" i o "drzewie". :D  

HKCz
22.11.2015