Wyjeżdżając z domu rowerem, nie
planowałam w tym dniu wizyty w zagrodzie. Znalazłam się tam
przypadkiem. Bo kiedy jechałam południowym obrzeżem albstadckiej
kotliny, na pewnym odcinku lasu, nagle zmuszona
byłam zmienić kierunek jazdy. Znaki ostrzegawcze przed
pracami drwali nakazały mi tę zmianę. Nie żałowałam, bo w
zagrodzie spędziłam bardzo miły czas. Zwierzaki ze mną pewnie
też. A było ich tam mnóstwo. I czworonożnych, i ptaków. Ale o
ptakach w kolejnym wpisie.
Ten leniwy rudzielec
cierpliwie czekał na mysz. Po chwili jedna nawet spod belek
wychyliła swą małą główkę, ale jeszcze szybciej go schowała.
Niepocieszony kot cierpliwie czekał dalej.
Ten osioł najwyraźniej
coś ode mnie chciał. Co? Pojęcia nie mam... :D
Ten piękny kogut
wszędzie za mną tuptał. Może to strażnik zagrody?
Z lamami miałam ubaw.
Zwłaszcza z tą białą. Robiła śmieszne miny i wydawała z siebie
dziwne dźwięki. Na wszelki wypadek trzymałam odległość. A nuż
miałaby ochotę we mnie plunąć?
Tę kozę szczególnie
zainteresował ruchomy obiektyw mojego aparatu.
Nie mogłam się od niej
odpędzić. Zachuchała mi całe szkiełko.
Barany na mój widok
przybiegły z końca zagrody. Nie byłam pewna, czy im się tak
spodobałam, czy tylko coś chciały ode mnie? Ale patrząc
teraz na to zdjęcie, przypomniało mi się pewne powiedzonko... coś
o "spadaniu" i o "drzewie". :D
HKCz
22.11.2015