A to zaproszenie do
poczęstunku. Bardzo osobliwe zaproszenie, jakby nie patrzeć. Na
kocu rozłożone były: napoje (i to nie byle jakie, bo bio), a także
różne ciasteczka w pudełeczku plastikowym, jakaś modlitwa i
malutki drewniany krzyż, pod krzyżem inne pudełeczko, a w nim
buteleczka z olejkiem.
W wielu miejscach
porozwieszane były kartki z treścią modlitw.
To wszystko jest dla mnie
bardzo dziwne, ale nie powiem, też i miłe. Lubię oglądać
przejawy bezinteresownej dobroci, w każdej postaci.
„Grüß Gott!” (tłum.:
Szczęść Boże!), jest tutaj najpopularniejszym powitaniem. Tak
witają się tu ludzie bez względu na wiarę, czy jej brak. W końcu
co to za różnica, przecież każdy ma jakiegoś tam swojego Boga.
Taki świat, od zarania dziejów ludzkości. I chociaż niektórzy
uważają, że ich Bóg jest najważniejszy, bo jest jedyny (sic!),
to i tak ważniejsze jest to, aby ludzie byli dobrzy i uśmiechali
się do siebie... bez względu na wiarę, czy jej brak.
To wszystko można, jak
pisze: "mitnehmen", czyli wziąć ze sobą. Nikt nie
sprawdza, jakiej jest się wiary i czy w ogóle jest się wierzącym.
A tu kolejne miejsce dla
tych, co mają "Lust", czyli ochotę na rozmowę z
"Szefem".
Nie należę do Kościoła
Ewangelickiego, ale odpoczywając na ławce, poczytałam sobie tę
rozmowę z "Szefem". Spodobała mi się po prostu taka
forma zachęcania ludzi do wyciszenia na łonie natury.
Kiedy ruszyłam w dalszą drogę,
rozmyślałam nad różnicą między ewangelikami a katolikami. Nie
będę jednak tutaj roztrząsać tej kwestii. Wspomnę tylko o
kościołach, bo między kościołem ewangelickim a kościołem
katolickim różnica jest tak wielka, iż sama rzuca się w oczy. Aż
nadto! I muszę przyznać, że kościoły ewangelickie bardziej mi
się podobają, bo są bardzo skromne, ich pastorzy - obu płci -
także. W odróżnieniu od kościołów katolickich. Kościoły
katolickie wręcz ociekają przepychem. Nikomu niepotrzebnym
przepychem... No, może za wyjątkiem księży, którzy też "toną"
w złocie i drogich szatach. Zwłaszcza purpuraci. A ci to już toną
w przepychu, że aż obrzydzenie bierze.
Myślę, że kto prawdziwie wierzy
w Boga, nie potrzebuje pośredników w postaci takich oto rumianych
"spaślaków", że się tak kolokwialnie wyrażę,
ociekających złotem, jeżdżących wypasionymi brykami,
mieszkających w pałacykach, i wtrącających się w życie -
wszystkich - Polaków.
Polacy sami sobie, na własnych
piersiach, wyhodowali takich pasożytów. W żadnym kraju purpuraci
się aż tak nie panoszą i nie bisurmanią. Czas to zmienić. Coraz
więcej Polaków zaczyna to rozumieć i się buntować. Czas by słowa
Papieża Franciszka dotarły do żyjących ponad stan polskich purpuratów. Niech rozdadzą trochę swojego bogactwa
biednym i chorym wiernym... i niech zajmą się tym, do czego
zostali powołani.
Polskich księży zrozumieć, i
polubić, nie zawsze jest łatwo. Pisałam o tym m.in. na moim
głównym blogu we wpisie pt. "Nie tak łatwo kochać księży" (<kliknij jeśli masz ochotę).
HKCz
19.08.2015