Po chwili obydwa koniki
ruszyły galopem po wybiegu, bawiąc się ze sobą. Raz galopowały,
jeden za drugim, raz biegły kłusa, by za moment iść obok siebie
stępa. I tak wielokrotnie. A ja wpatrywałam się w nie jak
urzeczona.
Kiedy siwy konik znów
podbiegł do mnie, zachwycona, poklepywałam go po jego ogromnych
ganaszach i chrapach, a on stał bez ruchu, wczuwając się
najwyraźniej w moje poklepywania. Potem się ukłonił i znów
pogalopował przez wybieg.
Obydwa konie, kiedy
usłyszały gwizd swoich opiekunów, posłusznie ruszyły do wyjścia.
A ja miałam jeszcze jedną
atrakcję. Na przeciwległym wybiegu, a właściwie placu
treningowym. Tu dopiero się działo.
Wracając już do domu,
zobaczyłam piękne konie jeszcze i na odległym pastwisku.
Niestety, do nich podjechać rowerem nie mogłam, bo od
drogi oddzielone były dwoma pastwiskami krów - z elektrycznymi
pastuchami.
HKCz
30.07.2015