sobota, 3 marca 2018

Bike-Marathon w Albstadt... i mój przypadkowy w nim udział

Na szczęście był on krótki, bo chybabym spuchła z wysiłku i pękła jak balonik. :D Jak już wspominałam, w naszym mieście 12 lipca odbył się Rowerowy Maraton Górski. Od 21 lat odbywa się zawsze w lipcu. Biorą w nim udział zawodowi kolarze górscy z wielu krajów świata, ale także amatorzy. Tym razem startowało ponad 4 tys. kolarzy. Trasa przebiegała po górach i lasach wokół Albstadt, po malowniczych terenach Jury Szwabskiej. Trasa wyścigu jest co roku taka sama. Albo prawie taka sama. Zawodnicy pokonują ją w czasie od niespełna 3 do ponad 6 godzin. Dlaczego aż tak duża rozpiętość w czasie? No cóż, w maratonie biorą udział zawodowi kolarze górscy i amatorzy - obu płci.



Bakcyl rowerowy i na mnie w tym dniu mocno zadziałał, wybrałam się więc na dłuższą  wycieczkę rowerową. Trasę zaplanowałam sobie w kierunku przeciwnym do trasy Maratonu. Jakie było moje zdziwienie, kiedy po kilku kilometrach napatoczyłam się jednak na jeden z odcinków Maratonu. Czyżby organizatorzy zmienili w tym roku trasę? No to już się zatrzymałam i pokibicowałam kolarzom.



O, biedny kolarz! Powietrze mu z kół uszło. Zmartwiony kolarz krzyknął  pytanie w stronę kibiców: "Czy ma ktoś pompkę?" Na szczęście ktoś miał.  


Kolarz tęsknym okiem popatrzył za swoimi współtowarzyszami znikającymi za zakrętem, w mig napompował koła i jak szalony popedałował za nimi.  


Hihihi! a na drugim planie spokój i konsumpcja. ;)  


Może dogoni swoich współtowarzyszy. Aplauz kibiców był wielki. Z pewnością dodał mu skrzydeł.


Kolejni kolarze przelatują przez krótki odcinek w Lautlingen i pędzą na górską, morderczą trasę.  



Pooglądałam sobie jeszcze od jednego z kibiców ogromnego Quada... i pojechałam w las. 


A w lesie, ni stąd, ni zowąd, znów napatoczyłam się na kolarzy. A śmigało ich tam po leśnym dukcie mnóstwo. Jeden z nich na mój widok zawołał: - "Du kommst von falsche Richtung!" (tłum. "Ty jedziesz w złym kierunku!"). No wiecie co ludziska, wziął mnie za maratończyka. :D Odkrzyknęłam mu ze śmiechem: - "Keine Sorge, mein Richtung ist OK! (tłum. "Nie martw się, mój kierunek jest OK!")... A to ci numer! 


Wędrowców też wielu można było w lesie spotkać.  





W centrum miasta co roku na zakończenie Maratonu organizowana jest wielka impreza rozrywkowa dla kolarzy i kibiców. Wieczorem jest tu gwarno i wesoło. Na wielkich telebimach kibice już od rana mogą oglądać przebieg Bike-Marathonu... i dobrze zjeść.  


To jeszcze nie koniec moich wrażeń w dniu Bike-Marathon. Po wycieczce rowerowej pojechałam po Wnuczka, Maratończyka z dnia poprzedniego, i z godzinkę pojeździliśmy sobie jeszcze razem. Kiedy wracałam do domu, przeżyłam szok... w tunelu. Ale o tym w kolejnym wpisie.

HKCz
14.07.2015