Wspominałam już, że lubię krowy.
Sentyment z dzieciństwa. Gdzie jakie zobaczę, zatrzymuję się,
pogaduję sobie z nimi i fotografuję. Parę dni temu, będąc na
wycieczce rowerowej, daleko pod lasem, zobaczyłam stado pasących
się krów. Postanowiłam im się poprzyglądać i obfotografować z
daleka. Ale krowy na mój widok, najwyraźniej nabrały ochoty na
bliższy kontakt ze mną i spod lasu biegiem ruszyły w moim
kierunku. Na moment zwątpiłam. Zastanawiałam się, czy aby nie
serwować się ucieczką, ale kiedy zobaczył cienki drut
elektrycznego pastucha, zostałam.
Kiedy wszystkie krowy
dobiegły do pastucha i zatrzymały się, przepychając się z
drugiego rzędu do pierwszego, zobaczyłam, że to same byczki. No to
znów na moment zwątpiłam. Ale kiedy upewniłam się, że byczki
trzymają odległość od drutu, przestałam mieć obawy. Wszystkie
byczki wlepiły we mnie swoje oczy, a ja pogadałam sobie z nimi i
zrobiłam im kilka fotek.
W drugim rzędzie
najbardziej przepychał się czarny i biały byczek.
Biały byczek w końcu
sobie poradził… i wyszedł przed szereg.
Byczek z pierwszego rzędu
się wkurzył i pognał białego byczka znów do tyłu.
Czarny byczek na wszelki
wypadek stał już grzecznie z tyłu i nie spuszczał ze mnie swoich
ogromnych oczu.
Fernando? Kto wie.
Pogadałam sobie z nim chwileczkę, pstryknęłam mu fotkę... i
pojechałam dalej.
HKCz
11.07.2015